czwartek, 17 stycznia 2013

Czemu zniknęłam

W odpowiedzi na komentarz kfiatushka postanowiłam się publicznie przyznać, czemu zniknęłam z blogosfery. Do tej  pory nic nie pisałam, bo myślałam, że wszyscy już o mnie zapomnieli. Dlatego komentarz kfiatushka był dla mnie bardzo miłą niespodzianką.

Ale niestety mam złą wiadomość. Szanse, że wrócę są praktycznie żadne. Przyczyna tego jest prosta: otóż dostałam się na aplikację. Pracuje obecnie w kancelarii i generalnie moje życie kręci się wokół prawa. A jak wiadomo, po pierwsze nie jest to zbyt ciekawy temat a po drugie obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, więc nawet jeśli coś ciekawego się wydarzy, to nie mogę o tym pisać. Po trzecie praca prawnika jest bardzo absorbująca. Nie to żebym narzekała, ale prawda jest taka, że moje życie obecnie ogranicza się do pracy.

Dlatego strasznie mi przykro, ale nawet jakbym chciała to nie mam za bardzo Wam o czym pisać:( No i jeszcze jest czwarty powód: prawnik musi dbać o swoją renomę, a ten blog nie pokazuje mnie raczej jako odpowiedzialną, poważną osobę:P Więc nie mogę ryzykować, że odstraszy to moich potencjalnych klientów.

Ale wiecie co? To moje tłumaczenie jest tak marne i tak nudne, że nie zasługujecie na takie kiepskie pożegnanie. Chyba jednak stworzę alternatywną wersję, czemu zniknęłam;)

Dziobakowe zniknięcie. Historia prawdziwa - już wkrótce!

sobota, 7 lipca 2012

Dziobakowe zaręczyny

Czy się spodziewałam tych oświadczyn? Hm... Od roku z Gorem, gdy jesteśmy na zakupach musieliśmy się zatrzymywać przy każdej witrynie jubilerskiej. Raz na jakiś czas wysyłałam mu kilkadziesiąt linków z pierścionkami, które mi się podobają. Czasem robiłam mu też testy i kazałam mu pokazywać u jubilera, które pierścionki mi się podobają. W styczniu podałam mu jaki mam rozmiar pierścionka. Wymyśliłam już też, że oświadczyny muszą się odbyć, w którejś z europejskich stolic lub w Wenecji.

Więc nie. Nie spodziewałam się. Serio!

A to wszystko dlatego, że tak długo na to czekałam, że straciłam już nadzieję. A poza tym byliśmy w międzyczasie w Pradze i w Warszawie (w końcu też stolica europejska) i nic. No i na dodatek za Chiny nie chciałam, żeby mi ktoś przyćmiewał mojej obrony jakimkolwiek innym wydarzeniem. No i dupa;)

W dniu moje obrony Goro przyjechał do mnie z Łodzi do Wrocławia. Zanim dojechał zdążyłam go wyśmiać, że po kiego grzyba w garniturze jedzie pociągiem specjalnie na moją obronę. Zanim ja weszłam się bronić on zdążył już przyjechać. Zestresowany był trochę, ale myślałam, że się stresuje moim egzaminem. Kiedy już wyszłam szczęśliwa z sali Goro zabrał mnie na obiad. We Wrocławiu zaczęło się Euro, więc przez tą strefę kibica strasznie ciężko było się po rynku poruszać, więc zanim dotarliśmy do restauracji już byłam wkurzona. W międzyczasie obdzwoniłam już oczywiście całą rodzinę i znajomych, że się obroniłam.

Usiedliśmy w restauracji, złożyliśmy zamówienie i Goro taki nadal spięty mówi mi:
- Mam coś dla Ciebie.
- Prezent z okazji obrony? - ucieszyłam się, bo byłam lekko zawiedziona, że nic nie dostałam od niego z tej okazji;)
- Nie. Nie domyślasz się co?
- Nie... Co ty... O matko...
Goro wyciągnął z kieszeni pudełko z pierścionkiem, a ja zamarłam
- O nie!!!! Nie!!! Schowaj to! schowaj to zaraz! Boże nie! To nie tak miało być! Nie uklęknąłeś, nie ma kwiatów, nie ma stolicy europejskiej. Wszystko zepsułeś.

Oczywiście nie jest to wymarzona reakcja dla faceta, więc Goro pokornie schował pudełko i siedzi taki smutny. Ja siedziałam z głową schowaną w rękach i zbierałam myśli, mamrocząc, że to nie tak, nie dzisiaj itd.
W końcu moja wrodzona ciekawość zwyciężyła:

- No dobra, pokaż mi chociaż jak on wygląda, bo nie wytrzymam.
Goro się ucieszył i wyciągnął pierścionek.
- A co to za kamienie? On jest czarny?
- Nie to jest szafir i diamenty, w słońcu widać, że jest niebieski.
- No ładny.
Założyłam go sobie na palec i siedzę i się na niego paczę. W końcu mówię:
- Zapomniałeś jeszcze o czymś.
- O czym?
- Nie zapytałeś się mnie...
- A no tak. Wyjdziesz za mnie?

Wtedy zadzwonił telefon. Moja przyjaciółka dzwoniła pogratulować mi obrony.
- Odbiorę ok?
Ja: No dzięki, dzięki! Sama jestem w szoku, że dostałam 5. Ale słuchaj to nie wszystko...
Ona: zaręczyłaś się?
Ja: No!!!!! [śmiechy i piski]
Goro: Ej, to znaczy, że się zgadzasz?
Ja: No tak. - i dalej gadam przez telefon.

A potem musiałam dzwonić do wszystkich jeszcze raz i mówić im, że się zaręczyłam. Najlepsza była reakcja mojego Dziadka:
- Słuchaj Dziadek, Twoja wnuczka jest magistrem! I to na piątkę!
- No fajnie, fajnie. Bardzo się cieszę.
- Dziadek, ale to nie wszystko. Twoja wnuczka się zaręczyła!
- Fajnie, fajnie. A nam okna wstawiają. Właśnie ekipa przyjechała!

No ale potem się już nawet Babcia z Dziadkiem ucieszyli. I w ogóle wszyscy się jarali. A zaręczyny mimo, że w ogóle nie przypominały tych jakie sobie wymarzyłam, są teraz anegdotą numer jeden na wszelkich spotkaniach:) W końcu były takie jak na Dziobaka przystało: niekonwencjonalne i zabawne:)

środa, 4 lipca 2012

Tak jakoś wyszło...


Ja Was strasznie przepraszam, że tak zniknęłam bez pożegnania, ale już tyle razy się żegnałam a potem wracałam, że myślałam, że może i tym razem tak będzie. A potem czas mijał i stwierdziłam, że już pewnie o mnie zapomnieliście. No i było mi wstyd już w takiej sytuacji znów zaczynać. Myślałam, że Dziobak zaginął w internetowym niebycie i już nikt o nim nie pamięta. Ale jednak niektórzy pamiętają:) Więc tych wytrwałych czuję się zobowiązana poinformować, co się ze mną działo, jak mnie nie było. Bo zaginęłam tak naprawdę tylko na blogu, a w życiu realnym aż tak nudno u mnie nie było.

Najpierw skupiłam się na zdaniu swojej ostatniej sesji w życiu i osiągnięciu absolutorium. Udało się :)

Potem musiałam dokończyć pisanie pracy magisterskiej. Udało się :)

Potem trenowałam mocno do ataku, gdyż jak wiadomo jest to najlepszy sposób na obronę. Też się udało:) I to nieoczekiwanie dla mnie z piątką na dyplomie:)

A w dniu obrony ponadto Goro mi się oświadczył. Udało mu się:)

Potem krótko świętowałam tytuł magistra i narzeczonej, no i teraz znowu się uczę. Tym razem do egzaminu wstępnego na aplikację. Więc moje życie po zawirowaniach kilku miesięcy na powrót stało się mega nudne i ograniczone do całodziennego kucia prawa. I tak do końca września;)

Więc nie mogę Wam obiecać, że wrócę. Ale dziękuję, że Wam się chciało przez tyle długich miesięcy jeszcze czasem odwiedzać tę stronę.

A co tam! Jeśli okaże się, że jeszcze ktoś to czyta, to opiszę Wam moje zaręczyny. W iście Dziobakowym stylu się odbyły w końcu;)

Całuje Was gorąco:*

sobota, 7 kwietnia 2012

O Wariatce, która jeździła koleją

Tak wiem. Nie lubicie mnie już i w ogóle. No ale ostatnio różne takie moje zawirowania mózgowe nie sprzyjały literackiej wenie, więc znowu zapuściłam bloga. Ale ostatnio spotkałam w pociągu tak dziwną osobę, że aż muszę Wam o niej opowiedzieć.

Jak większość studentów studiujących poza swoją rodzinną miejscowością w Wielki Czwartek podążyłam na dworzec pkp w celu udania się koleją do domu. Mimo moich wielkich obaw, w czwartek sytuacja na dworcu nie wyglądała wcale tak tragicznie. Gorsze sytuacje (urągające wręcz ludzkiej godności) obserwowało się na dworcach. A że ja jeżdżę zawsze w kierunku Łodzi, to też nie mogę narzekać, bo jakoś tak ludzie nie ciągną tłumnie do tego miasta. Zupełnie nie wiem czemu.

Zajęłam więc miejsce w pociągu osobowym bezprzedziałowym i to na dodatek miejsce siedzące, a obok mnie i na przeciwko mnie nawet zostały jeszcze po jednym miejscu siedzącym. Więc high life totalny. Ruszyliśmy z dworca głównego pociągiem zapełnionym w jakiś 80%. Na kolejnej stacji, jeszcze we Wrocławiu, wsiadła kolejna tura ludzi. Nadal jednak sytuacja nie wyglądała tragicznie.

Młoda dziewczyna zauważyła, że obok mnie jest wolne miejsce i spytała się, czy może usiąść. Ja się oczywiście zgodziłam i zabrałam torebkę, żeby zrobić jej miejsce. W tym czasie ona poszła krok dalej, żeby przepuścić wchodzących ludzi, którzy chcieli przejść dalej. W tym momencie o miejsce obok mnie zapytała się inna kobieta. Z twarzy nie wyglądała na starą, ale ubrana była w takim stylu, no bym powiedziała, śmietnikowym. Zaraz mi się skojarzyła z taką upośledzoną kobietą, która często chodzi po wsi mojej babci i ludzie ją tam czasem karmią itp. Coś takiego miała w oczach, zachowaniu i ubiorze (chociaż nie była jakaś brudna, czy coś), że wywołała od razu we mnie niepokój.

- Nie. To miejsce już jest zajęte przez tą panią - powiedziałam wskazując na tamtą młodą dziewczynę (zwaną dalej Dziewczyną).
- Ale tutaj zaraz będzie wolne - powiedział chłopak siedzący na przeciwko mnie (zwany dalej Chłopakiem), zabierając swoje rzeczy z siedzenia obok siebie.

Na to dziwna kobieta (zwana dalej Wariatką) bez słowa usiadła obok mnie. Ja, Dziewczyna  i Chłopak spojrzeliśmy na siebie znacząco, no ale nic nie skomentowaliśmy, tylko Dziewczyna usiadła obok Chłopaka.
Wariatka od razu wyciągnęła telefon i zaczęła dzwonić. Darła tą japę tak głośno, jakby rozmawiała z kimś głuchym, więc cały wagon musiał dokładnie wysłuchać rozmowy jaką przeprowadziła.

- No jestem. No siedzę w pociągu. Ale ja tu nie wytrzymam. No mówię że tu nie wytrzymam! Ja nie będę jechać tym pociągiem! Nóg nie mogę rozprostować nawet! No zapchany jest strasznie. No siedzę, siedzę. Ale nie mam jak nóg nawet wyprostować! No mówię Ci! Zapchany strasznie ten pociąg. Studenciny jedne do domciów jadą. Do domciów z tym swoimi walizeczkami. Na święta jadą. No mówię Ci, ja nie wytrzymam! Ja wysiadam. No w Borowej wysiadam. Czemu ty mi kazałaś jechać tym pociągiem! No kto to widział, żeby pociąg taki zapchany był. Nóg nie mogę wyprostować. Te studenciny jedne do domciów muszą wracać. Bagażyków tyle nabrali.

Przerwało jej rozmowę. Patrzę na ludzi w wagonie. Wszyscy mieli taką samą minę: pomieszanie śmiechu, żenady i wkurwienia. Wariatka zaczęła pisać smsa. Oczywiście miała włączone dźwięki klawiszy i to na full, więc wygrywała mi palcem wskazującym melodyjkę. Nigdy czegoś takiego nie robię, ale że Wariatka była chamska, to stwierdziłam, że mogę sobie pozwolić na nieuprzejmość i zerknęłam na treść tego smsa. To co widziałam brzmiało mniej więcej tak (pisownia oryginalna):
"kurwa. pociąg zapchany, że huj. studenty jebane do domciów z bagażykami jadą..."

I coś tam dalej. Bardziej mnie jednak urzekło coś innego. Kiedy skończyła pisać smsa, to zobaczyłam jej tapetę na telefonie. Widniało na niej zdjęcie tabliczki jaką umieszcza się na trumnach, a potem zostawia na grobie zanim postawi się pomnik. Po prostu urocze.

- No jestem. No siedzę jeszcze w tym pociągu, ale w Borowej wysiadam. Co ty mi kazałaś jechać takim pociągiem. No nie wytrzymam tutaj już ani chwili dłużej. Nóg nie mogę wyprostować....
Itd. itp. W końcu nie wytrzymałam. Odwróciłam się w jej stronę i prosto w twarz jej mówię:
- Jak tak pani niewygodnie, to na korytarzu jest bardzo dużo miejsca. Niech pani tam wyjdzie i sobie tam nogi rozprostuje, bo ja już słuchać tego nie mogę!
Dziewczyna zaczęła się śmiać. Wariatka spojrzała się na mnie z tępym uśmiechem i nic. Dalej gada przez telefon.

W końcu dojechaliśmy do Borowej, gdzie zarzekała się, że wysiądzie.
- No Borowa już jest. Wysiadam. Nie no ja tu już nie wytrzymam. No wysiadam.
Pociąg stoi, a ona siedzi nadal. Odłożyłam gazetę, usiadłam znowu twarzą do niej i się patrzę zachęcającym wzrokiem. Kiedy ta nadal nie wstawała rozłożyłam już dłonie w goście: "no i? Na co czekasz?". Cały wagon zamarł w wyczekiwaniu.
- No Borowa. Ja wysiadam.No nóg nie mogę wyprostować. Koniec. No mówię Ci, że nie wytrzymam. Studenciny do domciów sobie jadą.
Pociąg ruszył.
- No nie wysiadłam jednak. Ale mówię ci. Ja już tu dłużej nie wytrzymam.
W wagonie rozległy się tłumione śmiechy. Ja tylko spojrzałam się z wyrzutem na Wariatkę i starałam się jej nie słuchać. Potem zaczęła opowiadać jakieś historie o jakimś "świętojebliwym" znajomym itp.

W Oleśnicy wysiadło trochę ludzi i zrobiło się więcej wolnych miejsc.
- No w końcu trochę ludzi wysiadło. Idę poszukać, czy jest gdzieś więcej miejsca.
Wstała z miejsca i ruszyła. Wszyscy w wagonie zaczęli się śmiać z ulgą, a ja się rozsiadłam jak najszerzej mogłam, żeby tylko nie wpadła na pomysł, żeby tutaj wrócić. Doszła do drzwi wagonu i zaraz się wróciła, bo zauważyła, że dwa siedzenia dalej od miejsca, gdzie siedziała wcześniej ze mną, są dwa miejsca wolne na przeciwko siebie. Podeszła więc do kobiety tam siedzącej i słodkim głosem, jak gdyby weszła do tego pociągu przed chwilą i nikt jej tu wcześniej nie słyszał, spytała, czy to miejsce jest wolne. W tym momencie już nikt nie krył się ze śmiechem.

Wariatka usiadła więc sobie dwa miejsca dalej i dzwoni.
- No znalazłam więcej miejsca. Mogę chociaż nogi rozprostować. Ale dalej mi się tutaj nie podoba! Kto to widział taki zapchany pociąg!
W końcu przerwała na moment rozmowę. Patrzę, a ona ściąga buty, ŚCIĄGA SKARPETKI! i kładzie gołe stopy na siedzeniu na przeciwko obok innej kobiety. Myślałam, że się zrzygam. Tamta kobieta zasłoniła się dokumentami, które czytała, ale ja na jej miejscu zrobiłabym Wariatce awanturę.

Wariatka nadal kontynuowała swoje marudzenie przez telefon i za 10 minut wysiadła. W sumie jej podróż trwała około godziny, ale tyle co się namarudziła, to starczyłoby na podróż dookoła świata.

Nawet nie będę tego komentować, bo komentarz jest tu chyba zbędny. Aż się zmęczyłam samym pisaniem o niej. Dlatego Wam z okazji świąt życzę żeby nikt Wam tak nie marudził przy wielkanocnym stole:)

sobota, 10 marca 2012

Jeden dzień z życia w akademiku

Drogi pamiętniku!

Dzisiaj obudziłam się wyjątkowo wcześnie, żeby pisać moją pracę magisterską. Po dwóch godzinach pisania stwierdziłam, że pójdę kupić sobie coś na obiad. Postanowiłam, że po drodze wyniosę śmieci. Idę więc do zsypu, otwieram drzwi i jak się nie wzdrygnę ze strachu! Za drzwiami bowiem stał sobie Chińczyk i patrzył na mnie zdziwiony. A jego zdziwienie wynikało nie wiem, czy z tego, że też się mnie wystraszył, czy dlatego, że nie wiedział, czemu te kartony, które próbował wcisnąć do zsypu się mu tam nie chcą zmieścić. Może w Chinach mają jakieś takie specjalne zsypy, które dostosowują otwór do śmieci, które chcesz wyrzucić, bo w Chinach mają przecież wszystko. Jak nakazuje moja polska gościnność, popatrzyłam na niego miną pod tytułem: "czemu ty tutaj to wyrzucasz, kiedy ja chcę wyrzucać", trzasnęłam drzwiami i sobie poszłam, do zsypu piętro niżej.

Na niższym piętrze zainteresowało mnie, czemu na podłodze jest tyle rozrzuconych wyrwanych z zeszytu kartek. Na szczęście jakiś instynkt nakazał mi ominąć je. Ciekawość jednak zwyciężyła i przyjrzałam im się, na szczęście nie z bliska, ale po prostu uważniej. W miejscu, gdzie kończyły się kartki zauważyłam różową maź. Wtedy mnie olśniło i od razu uciekłam jeszcze niżej. Tam leżało z kolei mnóstwo rozsypanych ziaren słonecznika i korkociąg. Wszystko się ułożyło w logiczną całość. Wyrzuciłam śmieci i poszłam na portiernię:
- Czy są dzisiaj panie sprzątające?
- Nie, nie ma. A coś się stało? - zapytała się Nasza Ulubiona Pani Z Portierni.
- Ktoś sobie wczoraj urządził imprezę na korytarzu przy zsypach. No i zwymiotował, a następnie zamiast to posprzątać, przykrył to kartkami z zeszytu.
- O matko! Takiego pomysłu jeszcze nie widziałam - uśmiała się Pani. - No niestety panie będą dopiero w poniedziałek. Ale im współczuje. Ciężko pracę tutaj mają.
- No dokładnie. Ludzie są tutaj tak bezczelni i obrzydliwi niektórzy.
- Oj to, to jeszcze nic. Gorsze rzeczy się tutaj działy...
- O nie! Chyba nie chcę tego wiedzieć.

Potem dzień już się układał całkiem przyjemnie. Dobrze mi szło pisanie pracy i ogólnie taki niezmarnowany dzień. Ale Szyszka ma taki przesąd, że jak rano zobaczysz Chińczyka, to dzień będzie zły. Dlatego przyszła godzina 21.30, siedzimy sobie zrelaksowane, a tu nagle słyszymy klucz w drzwiach. Szybka wymiana spojrzeń - "ktoś nowy się wprowadza" - i zaraz się zerwałam do drzwi. Patrzę, a tam wchodzi dziewczyna z walizką i zaczyna mówić do mnie po angielsku, że będzie z nami mieszkać. Erazmus! Po roku łażenia do administracji i tłumaczenia, że absolutnie nigdy nie chcemy mieszkać z erazmusem. Zszokowana byłam tak, że jak nakazuje polska gościnność, przywitałam się, po czym trzasnęłam za sobą drzwiami. Za chwilę znowu wyszłam, bo zauważyłam, że drzwi wejściowe zostawiła otwarte na oścież. Powiedziałam jej po angielsku, że te drzwi się zamyka, po czym znowu poszłam do siebie i trzasnęłam drzwiami. Jak polska gościnność nakazuje.

Potem zeszłam się dowiedzieć na portierni, jak to się stało, że nas tak wykiwali. Niestety nie było już Naszej Ulubionej Pani Z Portierni tylko inna, którą nazywamy Ślepa.
- Czy teraz są kwaterowani erazmusi?
- Taak - odpowiedziała Ślepa mrużąc oczy.
- Bo ktoś nam właśnie się wprowadził do pokoju i jesteśmy zszokowane, że o takiej porze. To kto ich teraz kwateruje?
- Ja! - odpowiedziała Ślepa z wielką dumą, że ma taką ważną funkcję.
- A pani wiedziała, że oni dzisiaj przyjadą? Bo nas nikt nie uprzedził.
- Ja wiedziałam. A wy po co mieliście wiedzieć? Ważne, że ja wiedziałam. Mam listę z wolnymi pokojami i jak ktoś przyjeżdża to ich kwateruje. - odpowiedziała oburzona, że podważam jej autorytet.

Nic jej już nie odpowiedziałam, bo się tak wkurzyłam, że już bym nie mogła być miła. Tyle chodzenia i proszenia się u administracji i zostaliśmy wykiwani przez Ślepą. I to wszystko dlaczego? Bo jak rano zobaczysz Chińczyka to dzień nie będzie udany. Myślałam, że zobaczenie rzygów odwraca urok Chińczyka, ale jednak nie. Dobrze, że chociaż na razie, mimo zajebiście złego pierwszego wrażenia, które zrobiłam, koleżanka z Rumunii wydaje się być w porządku. No może tylko trochę przestraszona jest.

A tak w ogóle to uważajcie! Co trzeci człowiek na świecie to Chińczyk, więc prawdopodobieństwo, że go spotkacie i będziecie mieć zły dzień jest większe, niż to, że dzisiaj wygram 40 mln w totka.

czwartek, 1 marca 2012

Zaginął mózg!

Ogłoszenie!
Zaginął mózg. Niezbyt używany, trochę zagracony, z kilkoma uszkodzeniami. Uczciwego znalazcę proszę o kontakt!
Dziobak.


Mówię serio. Zaginął mi mózg. Ostatnio zachowuje się jak jakiś lunatyk. Czemu? Już Wam mówię. Na przykład parę tygodni temu pakowałam się na wyjazd do Warszawy z Gorem. Mieliśmy tam być tylko w zasadzie jedną dobę z soboty na niedzielę, a dzień wcześniej miałam spędzić u sióstr w Łodzi. Nie przeszkadzało mi to jednak spakować całej torby rzeczy. Na przykład wzięłam ze sobą dwie pary butów i trzy sukienki, bo mieliśmy iść do teatru i nie byłam pewna, którą będę chciała założyć. Wieczorem okazało się jednak, że mimo pełnej torby, nie miałam przy sobie takich niezbędnych rzeczy jak szczoteczka do zębów, pasta do zębów, piżamy, czy suszarka do włosów. No typowe pakowanie się na lunatyka.

Ten mój brak mózgu jest chyba też zaraźliwy, Wczoraj poszłyśmy z Szyszką na pralnię. Jak zwykle zajęłyśmy pięć pralek. Kiedy przyszłyśmy odebrać wyprane ubrania, osoby z następnej godziny były na tyle nieuprzejme, że zdążyły już opróżnić nasze pralki, mimo, że ich godzina prania się jeszcze nie zaczęła. Wkurzone wzięłyśmy to co było wyjęte, opróżniłyśmy jeszcze dwie pralki i wróciłyśmy do pokoju to rozwiesić. Kiedy już większość prania była rozwieszona nagle mnie coś tknęło:
- eee... Szyszka.... Bo ten no... Nie mamy chyba czarnego prania.
Oczywiście jaka była nasza pierwsza reakcja - na pewno erazmusy ukradły nam pranie! Wracamy do pralni go szukać, a jak nie będzie tam, to robimy awanturę. Wpadłyśmy na portiernię oburzone, że potrzebujemy klucz, bo ktoś nam pranie chyba ukradł. Wpadamy szybko do pralni, patrzymy, a tam nasze pranie wyprane spokojnie czeka na nas w pralce, tak jak je zostawiłyśmy. No cóż. Każdemu przecież się czasem zdarza zgubić pranie.


Dzisiaj jednak mój brak mózgu dał mi się najbardziej we znaki. Dzwoniła do mnie mama, dając mi namiary na lekarza, do którego kazała mi się umówić. Skończyłam rozmowę z mamą, zadzwoniłam do przychodni i umówiłam się na wizytę. Po czym wybrałam ostatni numer, zadzwoniłam i zaczęłam mamie opowiadać, jak to się umówiłam do lekarza. Mama mi nie przerywała i kiedy skończyłam, powiedziała mi że to pomyłka. Zaraz, zaraz! No tak! Ostatni numer wybrany na moim telefonie to przecież nie był numer do mamy tylko do przychodni. I tak pani z przychodni opowiedziałam, jak mnie umówiła na wizytę.


Ja naprawdę zgubiłam mózg! I nawet wiem chyba, w którym momencie mi wypadł. Bo jakby tych wszystkich nieszczęść było mi za mało, ostatnio spadła na mnie półka. Taka półka, która wisiała nad moim łóżkiem i na której trzymałam wszystkie książki. Kiedy spadła na mnie z całą zawartością, dopiero zrozumiałam, że faktycznie może był już na niej zbyt duży ciężar. Niby nie spadła mi na głowę, bo wtedy pewnie już bym w życiu nic nie napisała, chyba że z zaświatów, tylko na plecy mi spadła, ale może jakoś siła uderzenia była na tyle duża, że drgania przeszły od kręgosłupa do głowy i wypchały mózg. True story!

Dlatego jeśli ktoś znajdzie mój mózg, to proszę mu powiedzieć, że za nim tęsknię i żeby do mnie wrócił.

niedziela, 19 lutego 2012

Wieści ze wsi

Dawno nie było o Babci i Dziadku, więc mam nadzieję, że się troszkę stęskniliście za nimi. U Dziadka i Babci, a zwłaszcza u Babci się ostatnio trochę zaczęło dziać. Na przykład Babci otrzymała od Syna kijki do nordic walkingu i ze swoją przyjaciółką Halińcią sport teraz będzie uprawiać:D Jestem z niej strasznie dumna i nie mogę się doczekać, aż się zrobi cieplej i będę mogła je zobaczyć w akcji, jak sobie spacerują z kijkami. Tylko Babci trzeba będzie jeszcze jakiś ładny profesjonalny dres kupić i będzie, jak ta lala:D

Normalnie, ja to ją podziwiam, że ona ma tyle wewnętrznej energii i zapału do życia. W ogóle u nich na wsi, to kobiety takie aktywne są. Ostatnio pod wodzą pani sołtys zorganizowały sobie ostatkowe spotkanie. Babcia oczywiście poszła, bo przecież towarzyska z niej kobieta. Wszyscy byliśmy zafascynowani, co tam też te kobiety ze wsi uradziły na tym spotkaniu i czy była ostra bibka.

- No to Babcia opowiadaj! Co tam się działo na tej imprezie?
- Oj to nie była żadna impreza, tylko spotkanie kobiet - obruszyła się Babcia.
- I co na tym spotkaniu uradziłyście?
- Klub zakładamy!
- Tak? A co za Klub? Koło Gospodyń Wiejskich?
- Nie. No taki inny klub... No nie wiem, jak się to nazywa. Mówiły, ale ich nie słuchałam za bardzo - przyznała szczerze.
- Babka się do klubu zapisała, a nawet nie wie jakiego - zaczął się podśmiewywać Dziadek.
- No to Babcia, jak Ty nie wiesz, jak się nazywa ten klub, to niech Ci jakąś legitymacje z nazwą dadzą! No i jak dadzą Ci coś do podpisywania, to przynieś najpierw do domu, bo kto wie, co to za klub w takim razie.
- No jak to jaki - powiedział Dziadek z szelmowskim uśmiechem. - To jest klub... pedarastów!
- CO??? - wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No a nie - Dziadek zorientował się, że złego słowa użył. - No to jest taki klub... No jak są same kobiety to... Klub lesbijek!

Oczywiście Dziadek tak na złość powiedział, a Klub jest Klubem Mieszkańców Wsi i Dziadek też się może zapisać. Ale w sumie jak on uważa, że to Klub Lesbijek, to pewnie nie będzie chciał. I niech żałuje! Bo jak wszystkie kobitki we wsi, są takie zaradne i energiczne jak Babcia, to ja sama bym chciała do takiego Klubu należeć:)