wtorek, 20 grudnia 2011

Z natury naprawdę jestem bardzo miła

Wbrew tym kalumniom i insynuacjom na mój temat, które szerzą złośliwi ludzie, to ja z natury jestem życzliwym i sympatycznym człowiekiem. Jeśli ktoś tego nie widzi, to znaczy, że nie zasłużył sobie na moją dobroć;) To że jestem złośliwa wcale nie znaczy, że nie potrafię być uprzejma. Serio, serio. Zawsze pomagam, jak widzę, że ktoś tej pomocy potrzebuję. A to pomogę wysiąść z pociągu starszej pani, a to zaprowadzę niewidomego do sklepu, a to przepuszczę kogoś w kolejce, bo słyszę, że się spieszy. Cud miód malina dziewczyna, no! Dlatego tym bardziej nie wiem, skąd to się bierze, że na dworcach pkp wychodzi ze mnie jakaś taka nienawiść do ludzi.

Podobno nie tylko ja tak mam. Dworce PKP będąc Mekką bambarył są wyjątkowym miejscem, w którym skupia się zawsze cała złość wszechświata. Oczywiście można tam też spotkać życzliwych ludzi i niebambaryły - na przykład mnie - ale to rzadkość. Już nawet nie o te bambaryłostwo chodzi. Samo słuchanie ludzi w kolejce po bilet mnie wkurza.

Nie powiem, że jestem jakąś fanką żuli koczujących na dworcach. Boję się ich trochę, a tych śmierdzących niestety też brzydzę. Ale nie wnikam w ich historie, więc staram się nie oceniać ich. Dlatego odezwał się we mnie duch wielkiego, murzyńskiego boksera*, kiedy usłyszałam, jak chłopak dziewczynie opowiadał swoje stary czasy, kiedy to "chodziło się na dworce napierdalać bezdomnych". Ech. Mam nadzieję, że moje supermoce w końcu się ujawnią i będę mogła zabijać przez moje spojrzenie pełne pogardy.

Później jednak sytuacja sprawiła, że się nawet z tym chłopakiem zsolidaryzowałam, bo jak wiadomo nic nie jednoczy bardziej niż wspólny wróg. Mimo mojej empatii dla świata uważam, że jednak powinno się przestrzegać pewnych norm społecznych. Jedną z najważniejszych takich nakazów jest ten, że nie należy się zwierzać wszystkim napotkanym ludziom. Teraz jest tyle okazji, żeby opowiedzieć o swoich problemach publicznie - można się uzewnętrznić w Internecie, zadzwonić do Uwagi albo porozmawiać w toku z Ewą Drzyzgą. Jednej pani jednak się coś pomyliło i wymyśliła sobie, że żeby nabyć bilet, musi najpierw opowiedzieć pani w okienku nie tylko gdzie chce jechać, ale też jak chce stamtąd wrócić i co najważniejsze - po co ona tam jedzie. Nie powiem - poruszająca historia o chorej córce, która jest w szpitalu i ma grupę inwalidzką i ona tam do niej jedzie, żeby potem ją zabrać do sanatorium. No w "Sukcesach i porażkach", czy innej poczytnej gazecie z życia wziętej, pewnie chętnie by to wydrukowali. Ale nie wiem, czemu ludzie zamiast zdążyć kupić bilet na zaraz odjeżdżający pociąg, muszą wysłuchiwać tej historii. Przecież jak sobie potem w "Sukcesach i porażkach" to przeczytają w podróży, to może nawet łzę uronią. A tak to w kolejce było słychać głosy, jakby ludzie chcieli zaraz zakończyć tę historię. Na miejscu, niezwłocznie i nieodwracalnie.

Ale na szczęście jak się tak człowiek już tak poirytuje, to na koniec może w tym przybytku bambaryłostwa, zauważyć jakiś element humorystyczny. Ja na przykład widziałam fankę Dody namber łan. I wcale nie chodziło o to, że kiczowata blondi czy coś. Normalna dziewczyna. No prawie. Zapatrzyła się chyba na naszą gwiazdę, która ostatnio zabłysnęła paradując z gołą pupą i postanowiła powtórzyć ten wyczyn, chociaż na mniejszą skalę. Przeszła się więc rzeczona niewiasta przez tunel prowadzący do peronów w przykrótkiej kurteczce, która nie zdołała okryć jej zgrabnej skądinąd pupy, która była obleczona li i jedynie w cienkie, przezroczyste rajstopki. Może jeszcze miały stringi - aż tak się nie przyglądałam. Wystarczyło mi, że w ziąb chodziła z niemal gołymi pośladami. Można by rzec, że dziewczyna po prostu powielała najlepsze wzorce od największych gwiazd popu.

Ale stop. Już się nie wyzłośliwiam. Oczywiście, że piszę to z zazdrości, bo ja bym moich ocellulitowanych pośladów tak nie wystawiła na światło dzienne. Zazdrość to jednak paskudna cecha. Już przestaję.



*ten duch we mnie siedzi i ukazuje się, kiedy mam okazję pograć w boks na xboxie. Nawet jak padam na matę przy pierwszym strzale, a potem nie umiem wstać, bo do gry używam tylko jednego przycisku, to robię przy tym jazgotu za całą arenę publiczności.

piątek, 16 grudnia 2011

Poranki w akademiku cz. II

Właśnie poznałam dalszą część przygód kolegi w majtkach. Moja koleżanka, która mieszka kilka pięter wyżej przypomniała mi, że ten chłopak, jak przyszedł do nas później to już nie miał bluzy. Wiedziała o tym dlatego, że trafił też do nich, ale dopiero o 15. Był już trzeźwy, ale miał mały problem. Chodził po akademiku i szukał swoich ubrań, bo przybalował w nocy i obudził się tylko w podkoszulku, majtkach i skarpetkach i nie wiedział, gdzie ma resztę ubrań. Niestety nie wiemy, gdzie spał przez ten czas i czy uczciwy znalazca oddał mu zgubione części garderoby;)

wtorek, 13 grudnia 2011

Poranki w akademiku

Wątek mojego życia w akademiku już tutaj się pojawiał, ale w zasadzie najczęściej podkreślałam, że mój akademik niewiele ma wspólnego z tym stereotypowym. Żyjemy tu raczej jak w bloku. Rzadko tutaj nam jakieś imprezy przeszkadzają, czy coś. Dzisiaj rano jednak w końcu miałyśmy okazję poczuć się, jakbyśmy uczestniczyły w dowcipie o studentach w akademiku.

Godzina 7. Jak dla mnie prawie noc, ale musiałam wstać, żeby sobie powtórzyć jeszcze coś przed kolokwium. Zaspana w różowych piżamkach robię sobie śniadanie w kuchni. Nagle wyrwało mnie z otumanienia najpierw szarpnięcie za klamkę, a potem dzwonek do drzwi. Patrzę się na Szyszkę, ona na mnie i nie wiemy o co chodzi. Raczej o tej porze nie miewamy gości. No ale jak dzwoni, to chociażby z ciekawości musiałam otworzyć. No to otwieram a tam stoi obcy mi chłopak. W bluzie, skarpetkach i majtkach. I niczym więcej. Jak gdyby nigdy nic, ładuje mi się do modułu. Zagrodziłam mu drogę drzwiami i wielce zaskoczona mówię:
- Cześć, a Ty czego tu szukasz?
- Wpuść mnie... - powiedział. Chociaż powiedział to dużo słowo. Było słychać, że jego dykcji przeszkadzały jakieś substancje wyskokowe.
- Ej, ej! Pomyliłeś chłopie moduły. Nara.

Trzasnęłam drzwiami i spojrzałam się na Szyszkę wzrokiem pt. What the fuck? Stwierdziłyśmy, że dobrze, że zamykamy drzwi na zamek. No ale w sumie nam też się zdarzyło wejść przez pomyłkę do czyjegoś modułu. Nawet na trzeźwo. Więc jakoś przeszłyśmy nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza, że usłyszałyśmy walenie drzwi na korytarz, więc nasz lunatyk musiał już sobie pójść.

Minęło może kilka minut i znów dzwonienie do drzwi. No bez kitu! Tym razem postanowiłyśmy to olać. Może chłopakowi się w końcu uda wyjść z labiryntu korytarzy. Albo wyślą po niego ekipę poszukiwawczą. Usłyszałyśmy, że kolega sobie poszedł, więc zajęłyśmy się sobą.

Kilka minut później słyszymy nachalne pukanie. My nic. Chłopak się nie poddał i zaczął dzwonić. Wkurzyłam się i idę do drzwi. Otwieram je i nikogo nie ma. Oglądam się, więc na boki i jest! Stoi sobie osobnik w samych gaciach oparty o ścianę i patrzy się na mnie oburzonym wzrokiem:
- Ej koleś! Już Ci mówiłam! POMYLIŁEŚ MODUŁY! Jakiego numeru pokoju szukasz?
- Tego... Na pewno to jest ten - odpowiedział z wielkim wysiłkiem.
- Już Ci mówiłam. Tutaj mieszkają dziewczyny! Tu i w module obok. Więc na pewno tutaj nie mieszkasz!
- Ale ja właśnie szukam dziewczyn.
- Ale na pewno nie nas! Ja cię nie znam więc nie mnie szukasz na pewno.
- Ty nie wiesz... Ale ty nie wiesz. - i dla zobrazowania słów jeszcze mi palcem pogroził.
- No dobra koleś. Nie będę z tobą gadać.

I trzasnęłam drzwiami. Co się z kolegą stało - nie wiem. Może jeszcze ze trzy razy okrążył akademik i wrócił pod nasze drzwi. A może odnalazła go jakaś ekipa poszukiwawcza. No niestety, nie poleciałam na chłopaka w samych gatkach. A kto wie? Może to był ten książę z bajki, o którym dziewczyny marzą, że zapuka do ich drzwi. Do naszych zapukał aż trzy razy, a my go nie wpuściłyśmy.

PS I. Poranek dalej mi upłynął równie ciekawie, bo jakiś Erasmus śpiewał sobie dzisiaj w tramwaju "Amistalowa" i jakieś takie inne songi w tym stylu, rozbawiając wszystkich w wagonie. A gdy jednej dziewczynie coś upadło - może z wrażenia - szczęśliwy krzyknął: "Yeah girls! Make noise!"

PS II. Nie pojawiają się w tej historii moje współlokatorki z modułu z pokoju obok, bo nie mieszkają już z nami. Nie ma się czym chwalić, bo generalnie wyniosły się, bo nie podobało im się nasze towarzystwo. Ale dzięki temu na razie mamy moduł tylko dla siebie i jest szansa, że jak dadzą nam kogoś nowego, to będzie to tym razem ktoś fajny;)