niedziela, 19 lutego 2012

Wieści ze wsi

Dawno nie było o Babci i Dziadku, więc mam nadzieję, że się troszkę stęskniliście za nimi. U Dziadka i Babci, a zwłaszcza u Babci się ostatnio trochę zaczęło dziać. Na przykład Babci otrzymała od Syna kijki do nordic walkingu i ze swoją przyjaciółką Halińcią sport teraz będzie uprawiać:D Jestem z niej strasznie dumna i nie mogę się doczekać, aż się zrobi cieplej i będę mogła je zobaczyć w akcji, jak sobie spacerują z kijkami. Tylko Babci trzeba będzie jeszcze jakiś ładny profesjonalny dres kupić i będzie, jak ta lala:D

Normalnie, ja to ją podziwiam, że ona ma tyle wewnętrznej energii i zapału do życia. W ogóle u nich na wsi, to kobiety takie aktywne są. Ostatnio pod wodzą pani sołtys zorganizowały sobie ostatkowe spotkanie. Babcia oczywiście poszła, bo przecież towarzyska z niej kobieta. Wszyscy byliśmy zafascynowani, co tam też te kobiety ze wsi uradziły na tym spotkaniu i czy była ostra bibka.

- No to Babcia opowiadaj! Co tam się działo na tej imprezie?
- Oj to nie była żadna impreza, tylko spotkanie kobiet - obruszyła się Babcia.
- I co na tym spotkaniu uradziłyście?
- Klub zakładamy!
- Tak? A co za Klub? Koło Gospodyń Wiejskich?
- Nie. No taki inny klub... No nie wiem, jak się to nazywa. Mówiły, ale ich nie słuchałam za bardzo - przyznała szczerze.
- Babka się do klubu zapisała, a nawet nie wie jakiego - zaczął się podśmiewywać Dziadek.
- No to Babcia, jak Ty nie wiesz, jak się nazywa ten klub, to niech Ci jakąś legitymacje z nazwą dadzą! No i jak dadzą Ci coś do podpisywania, to przynieś najpierw do domu, bo kto wie, co to za klub w takim razie.
- No jak to jaki - powiedział Dziadek z szelmowskim uśmiechem. - To jest klub... pedarastów!
- CO??? - wybuchnęłyśmy śmiechem.
- No a nie - Dziadek zorientował się, że złego słowa użył. - No to jest taki klub... No jak są same kobiety to... Klub lesbijek!

Oczywiście Dziadek tak na złość powiedział, a Klub jest Klubem Mieszkańców Wsi i Dziadek też się może zapisać. Ale w sumie jak on uważa, że to Klub Lesbijek, to pewnie nie będzie chciał. I niech żałuje! Bo jak wszystkie kobitki we wsi, są takie zaradne i energiczne jak Babcia, to ja sama bym chciała do takiego Klubu należeć:)

środa, 15 lutego 2012

Nuda panie!

Pewnie mnie już nie w ogóle nie lubicie. Tak nic a nic. No ale co ja poradzę, że luty ogłosiłam miesiącem nudy. Niestety, to jest ostatnia szansa w tym roku, żebym się ponudziła. Potem wrócę do rzeczywistości uczelnianej i zabieram się za pisanie pracy, potem sesja, obrona, nauka do aplikacji, egzamin na aplikację, szukanie pracy itd, itp. Ten plan na ten rok naprawdę mnie przeraża, więc w tym miesiącu mam zamiar tak się wynudzić, żeby potem ta cała praca była dla mnie niczym wybawienie. Dzięki temu zabiorę się do roboty z wielkim zapałem, wierząc, że uchroni mnie to od nudy. Dobry plan?

Dlatego chodzę spać późno, jeszcze później wstaję. Oglądam seriale, czytam książki, leżę i jestem pasibrzuchem. Potem oglądam program the biggest loser o grubasach i myślę, że jak dalej będę tak siedzieć i jeść to będę grubasem, więc przestaję jeść i idę ćwiczyć. I tak codziennie.

W międzyczasie jeszcze byłam z Gorem w Warszawie na Les Miserables w teatrze ROMA. Wygrałam przy okazji piwo, bo się założyłam z Szyszką, że się Goro mi oświadczy. No i zaręczyny były mega wzruszające, w teatrze po spektaklu, przy całej widowni, ale... nie nasze. Ale dzięki temu wygrałam piwo, więc w sumie jestem do przodu. Nie ma się co dziwić, że Goro nie chce się oświadczać, bo sam mi ciągle powtarzał w Warszawie, że mnie nie lubi. W sumie się mu nie dziwię, bo wredna byłam dla niego strasznie. Ale przynajmniej wcześniej go uprzedziłam, że będę na niego krzyczeć w tej Warszawie, jak nie ogarnie drogi z dworca do mieszkania i zmarznę. Akurat musieliśmy trafić na ostatni weekend przed małym ociepleniem i było chyba minus bimbalion stopni, tak że nawet moje wielkie buty emu nie uchroniły mnie przed zamarzaniem. No a Dziobak zmarznięty, lub ewentualnie Dziobak przegrzany - to Dziobak zły. Na szczęście spektakl mnie zachwycił, więc trochę moja wredność wtedy zelżała.

Także sami rozumiecie, że nie mam za bardzo o czym pisać. Tak się rozleniwiłam, że chyba nawet moje szare komórki zrobiły sobie urlop. Ciężko potem będzie to wszystko rozruszać, ale mam nadzieję, że jakoś się uda. A jak się nie uda, to zostanę Dziobakiem wyklętym i zapomnianym.

środa, 8 lutego 2012

No to ferie!

Dzisiaj w końcu nadejszły wyniki ostatniego egzaminu i jako że jest do przodu i mam ferie to dzisiaj wyglądam tak:

A jak nikt nie widzi, to też trochę tak:

:))))

niedziela, 5 lutego 2012

Jak przeżyć kryzys w czasie sesji

Tak sobie myślę, co ja bym w zasadzie Wam drogie Dziobaczki mogła opowiedzieć o tym moim styczniu. No i dochodzę do wniosku, że zaiste niewiele. W końcu studentką jestem bardzo pilną, więc ciągle się uczyłam. Można by rzec, że całe dnie i noce spędzałam w łóżku z coraz nowymi mężczyznami, a czasem z kilkoma naraz a nawet z przedstawicielkami płci pięknej. Gdyby na tym opis skończyć, to wskazywałoby to na jakże akademikowe życie, ale niestety muszę dodać, że te osoby były ze mną tylko i wyłącznie w postaci swoich dzieł spisanych. No nuda panie i marazm niesamowity w tym styczniu był.

Co nam urozmaicało życie przez ten czas? Czasem np. ktoś sobie obiad o 3 w nocy robił w akademiku i przysnęło mu się w trakcie. Przypaliwszy więc swą strawę, wzniecił alarm przeciwpożarowy. Opowiadałam Wam chyba kiedyś o jego sile rażenia. Wyobraźcie sobie więc, jak strasznie umęczone byłyśmy w tą sesję z moją miłościwie ze mną współmieszkającą Szyszką, że naszą reakcją na wycie i słowa: "zagrożenie życia i mienia" była próba wyłączenia naszych budzików, klnąc, że to już rano.

Szczytem zmęczenia u koleżanki mej Szyszki był jednak dzień jednego z egzaminów, kiedy to rano wsadziła żelazko do lodówki. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zorientowała się, że coś jest nie tak, kiedy żelazko się nie zmieściło i nie mogła domknąć lodówki. Najpierw prawie spadłam z krzesła ze śmiechu, ale potem zaczęłam jej przypominać, jak się nazywa, bo bałam się, że biorąc po uwagę jej stan, nie będzie w stanie się podpisać na egzaminie.

Moje zmęczenie objawiało się trochę inaczej. Moja twarz przybrała pod koniec stycznia kolor jasnozielony i zaczęłam się porozumiewać ze światem przy pomocy bełkotania monosylab. Każde wypowiedziane do mnie słowo było przerabiane przez mój mózg w takim tempie, jakby co najmniej moje neurony zaczęły używać w komunikacji gołębi pocztowych.

Trochę nas życie dobiło przez ten czas. Ale na szczęście mieszkamy w akademiku. Dlatego w chwili kryzysu ostatecznego nadszedł nieoczekiwany ratunek. Siedziałyśmy sobie z Szyszką licytując się, która wygląda już bardziej jak gówno, kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Jak zwykle ja musiałam iść otworzyć. Nikogo się nie spodziewałam o tej porze, więc ktokolwiek by stał za drzwiami, by mnie zaskoczył, ale to co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania.

Za drzwiami stało 4 chłopaków. Jeden trzymał wódkę, chleb i pół kilo soli. Drugi trzymał multiwitaminę w tabletkach. Trzeci - największy - chował się za plastikową tarczą wielkości małego talerza, a czwarty - który okazało się, że jest z Azerbejdżanu - celował we mnie plastikowym mieczem. Stoję więc i myślę - co ja pacze? ale mówię tylko:
- Eee... Chyba pomyliliście moduły.
- Nie, nie! My się staropolskim obyczajem - z chlebem i solą - przyszliśmy przywitać i zapoznać, bo mieszkamy na tym samym piętrze a nikogo nie znamy. Dlatego grzecznie i dobrowolnie proponujemy, żebyś się z nami napiła kielona.
- Dobrowolnie? Ja tu widzę wymierzony we mnie miecz!
- Nie, nie. Dobrowolnie. My tylko się napijemy i się zmyjemy. To jak? Możemy wejść?
- Wiecie co... Jutro mam egzamin...
- A... to ok. Rozumiemy...
- ... no i właśnie dlatego, że mam jutro egzamin, to idealnie trafiliście! Z wielką chęcią się z wami dzisiaj napiję!

No i jak widać można wszędzie i w każdych okolicznościach poznać bezinteresownie dobrych i życzliwych ludzi. Chłopcy tak, jak obiecali, napili się kolejkę i dłużej nie przeszkadzali, tylko poszli dalej poznawać mieszkańców naszego piętra. Myślę, że kiedyś wpadniemy z rewizytą;)

piątek, 3 lutego 2012

Jestem!

Ufff... Tzn. jeszcze nie mam pewności, czy jestem już po sesji, bo jeden profesor zdecydował, że potrzebuje na sprawdzenie prac trzy razy więcej czasu, niż zostanie nam go na naukę od ogłoszenia wyników do poprawki. No ale to przecież standard.

Oj ciężko było bardzo w tą sesję. Ciągle tylko z Szyszką powtarzałyśmy: co ja pacze i co za niedopaczenie. Już niedługo się odezwę i napiszę, co tam u mnie było słychać przez ten czas, tylko muszę złapać wenę. Do usłyszenia:)