czwartek, 25 sierpnia 2011

Jak Dziobak praktykował prawo

Trochę mnie nie było w blogowej przestrzeni i teraz myślę, od czego tak właściwie powinnam zacząć opisywanie tego, co się działo pod moją nieobecność. No ale jak się nie wie od czego zacząć, to najlepiej zacząć od początku, czyli w tym przypadku chronologicznie. W takim razie wypada, żebym najpierw napisała Wam parę słów o moich praktykach.

Goro pewnie już zesztywniał ze strachu, że zdradzę jakieś jego tajemnice służbowe, bo tak się złożyło, że robiłam praktyki w kancelarii, w której on pracuje. "Tak się złożyło" to może nie jest zbyt fortunne sformułowanie. Co tu dużo kryć - mój chłopak mi załatwił praktyki u swoich szefów. Takie czasy nastały, co zrobić. Ale pracowałam tam za darmo, więc mogę mieć czyste sumienie. No i chyba mnie tam nawet polubili i docenili. Chociaż na początku wcale nie było oczywiste, jak się ułoży nasza współpraca.

Pierwszy dzień w pracy był dość zabawny. Przyszłam taka cicha, skromna i pokornego serca i grzecznie czekałam aż przydzielą mi jakieś zadania. Jednak równocześnie w myślach prosiłam, żeby tylko mogła się wykazać w czymś więcej niż byciu pomocą biurową, bo na takim stanowisku zazwyczaj kończą praktykanci. No ale niestety los bywa złośliwy i akurat pierwszego dnia w sumie sama sobie wybrałam moje zadanie i bynajmniej nie miało nic wspólnego z prawem.

Rozsiadłam się wygodnie za swoim biurkiem i poprosiłam Gora, żeby zrobił mi kawę, bo jeszcze nie umiałam obsługiwać ich ekspresu. Goro na szczęście jest uczynnym facetem, więc od razu wziął się do roboty. Niestety, wokół ekspresu pojawiła się kałuża, a na ekraniku wyświetliło się, żeby opróżnić pojemnik na fusy. Goro zabrał się z niechęcią za to zadanie. Po otworzeniu szuflady okazało się, że ekspres wygląda jakby był na porządnej imprezie i przegrał walkę z tygrysem, haftując na lewo i prawo swoimi fusami. Niezdziwiony ani niezrażony tym widokiem Goro wyrzucił fusy, które szczęśliwym trafem trafiły do szuflady a nie gdzieś obok i nawet jej nie umywszy włożył ją z powrotem. Ja się na niego patrzę ze zdziwieniem i pytam:
- Nie zastanowiło Cię to, że ta kałuża wokół ekspresu zrobiła się przez to, że jest urąbany cały w fusach?
- No faktycznie, może to być od tego.
- No więc?
- Co?
- Może by w takim razie pasowało to oczyścić zanim się użyje?
- Nie, nie. To nie trzeba. To jest wiesz, taki nowoczesny ekspres do kawy. On sam tam wszystko robi. Czyści się itd.

Mój Goro jest naprawdę wybitnie zdolnym prawnikiem, ale do robienia kawy, to on jednak będzie musiał sobie w przyszłości zatrudnić jakąś asystentkę. Przez ten miesiąc ja miałam spełniać też m.in. rolę jego asystentki, więc swoją przygodę w kancelarii zaczęłam od mycia ekspresu.

Jednak już na drugi dzień szefowie postanowili sprawdzić, co potrafię i od tego czasu dostawałam jakieś łatwiejsze zlecenia. Strasznie się tym jarałam, że miałam swoje biurko, swoje dokumenty i swoje sprawy do rozwiązania czy napisania. To wszystko nie uśpiło jednak mojego kobiecego zmysłu porządku. Goro jest w tym względzie przeciwieństwem mnie, bo on uwielbia, kiedy wszystko ma pod ręką i nigdy nie ma czasu, żeby coś odkładać na swoje miejsce. Skutkiem tego było to, że na jego biurku, zawsze była sterta dokumentów tak wielka, że nie miał miejsca na postawienie tam swojego laptopa. No i na tym biurku zawsze wszystko można było znaleźć jak zaginęło:
- Widzieliście gdzieś dokumenty w sprawie X?
- Ja ich nie brałem - odpowiadał Goro.
- Sprawdźcie na jego biurku.
- A no tak. Faktycznie tutaj są.

Jakie więc było zdziwienie, kiedy pod koniec moich praktyk Goro nagle zaczął sprzątać u siebie. Wycieczki chodziły do naszego pokoju, bo nikt nie mógł uwierzyć, że to się stało. Niesłusznie zasługę tę przypisano mnie, że to chyba musiał być mój wpływ, skoro dopiero teraz udało się go namówić, żeby posprzątał. Ja tam sobie czyichś zasług przypisywać nie będę. Chociaż faktem jest to, że odkąd już nie chodzę do kancelarii, stos na biurku Gora jest już dwa razy większy niż przed sprzątaniem. Szefowie nawet już mu grożą, że będą do mnie dzwonić ze skargami.

Mogliby zadzwonić, bo stęskniłam się za wszystkimi ludźmi z kancelarii. Fajnie jest chodzić do pracy, którą się lubi, która cię ciekawi i przynosi ci satysfakcję. Moi szefowie też byli świetni, bo zawsze traktowali mnie poważnie. Mogłam wyrażać swoje zdanie i zawsze brali je pod uwagę. Wciągali mnie też w dyskusje na temat innych spraw. No po prostu było idealnie. Ostatniego dnia, kiedy od nich odchodziłam, miałam aż łzy w oczach, bo tak strasznie mi się tam podobało, że nie chciałam kończyć już tych praktyk.

No i dzięki temu miesiącowi w kancelarii, zamieszkałam pierwszy raz w Łodzi. Mogłam się oswoić z miastem, z którym wiąże swoją przyszłość. I wiecie co? Polubiłam Łódź. Ale dlaczego, to Wam jeszcze kiedyś opiszę, bo to będzie bardziej nastrojowy, liryczny post. Mam nadzieję, że nie będzie mieli nic przeciwko, jeśli czasem będę wrzucać posty w innym klimacie. Ale to dopiero później, bo przecież miałam Wam chronologicznie opowiedzieć, co robiłam w wakacje. A trochę jeszcze tego było... ;)

13 komentarzy:

  1. lirycznie? a czy bohaterem tej historii będzie może Bezdomny Rysiek?? bo to wtedy byłoby nawet dość tragiczne ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde ja nie wiem. Odkąd odeszłaś w ekspresie zacięła się funkcja auto-czyszczenia! Nie kumam. Przy biurku swoim już nie siedzę bo za dużo papierów i przesiadłem się do stołu gdzie czasem Klientów przyjmuję. No i mam parę spraw, które mógłby ktoś ode mnie przejąć. Wracaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Goro, zajebistą masz tą świnkę!!!! ;D ;D ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. no to przeszlas juz pewna hierarchie stanowisk w przyspieszonym tempie :) Od parzenia kawy do wlasnego biurka i wlasnych spraw :) Moze kiedys uda ci sie wkrecic do tej kancelarii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a swinka rzeczywiscie BOSKA!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam jeszcze jedną świnkę na zmianę- równie fajną:)

    OdpowiedzUsuń
  7. az nie moge sie jej doczekac ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. a ja widziałam jeszcze jak ta świnka się rusza :D wypisz-wymaluj Goro jak idzie w tany :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
  9. tez widzialam, mam taka ruszajaca sie u siebie na komputerze

    OdpowiedzUsuń
  10. Grunt to robić to co się lubi :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ooooch wróciłaaaaaaś:) Dzięki bogom za ich drobne łaski! I za piwo w lodówce kiedy wracam z pracy też dziękuję. I za ekspresy z funkcją autoczyszczenia. I za Aguchę, która ogarnia moje biurko chociaż zupełnie nie wiem w jakim celu.. A właśnie.. moje drogie panie...nie zastanawiałyście się kiedyś, że sprzątając biurko faceta burzycie czasami jego swiat?:) miałem wczoraj taki śliczny i poukładany bajzel a przyszła taka jedna, zsfrustrowana chyba i posprzątała. Dramat..nic nie mogę znaleźć:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dlatego zamiast samej sprzątać na biurku faceta, wolę go do tego nakłaniać, żeby zrobił to sam. Wtedy może zmienić swój poukładany bajzel w piękny porządek i nadal wiedzieć, gdzie co jest;) Chyba;)

    OdpowiedzUsuń
  13. no właśnie różnie z tym bywa, ale się staram:)

    OdpowiedzUsuń